Voigtländer Heliar 50 mm f/3,5

Posted on

 

Voigtlander to marka na trwałe związana z fotografią. Właściwie najstarsza firma fotograficzna, która ma w swym dorobku między innymi: pierwszy na świecie metalowy aparat fotograficzny (1841 sic!), pierwszy aparat zautomatyzowany, pierwszy obiektyw zmiennoogniskowy i wiele innych. Pięknie się złożyło, że prawa do marki przejęła Cosina, która nie musi czerpać zysków z produkowanych przez siebie i sprzedawanych pod marką Voigtlander produktów. Oczywiście uogólniam. Coś tam zarabiać musi, ale skoro produkuje układy optyczne i pryzmatyczne do kamer video, obiektywy Zeiss (Otus, Milvus, Classic, ZM), to może w kalkulowaniu własnych produktów, pokusić się o odrobinę szaleństwa. Szaleństwo to wynika między innymi z powiązania świata nowoczesnych obiektywów z bardziej klasycznymi mocowaniami Leica M. Dodatkowo zobowiązuje brzemię historii. To nietypowy mariaż. Z jednej strony ultra nowoczesne technologie z drugiej bezkompromisowe powroty do klasycznych rozwiązań.

Mając w swym dorobku, obiektywy skorygowane nowocześnie i dające bardzo wysoką jakość obrazu, można pokusić się o rozwiązania ekscentryczne…

Tak. Do tego obiektywu, pasuje mi stwierdzenie Salvadora Dali, który mawiał o sobie, że „jest ekscentryczny, a zarazem koncentryczny” Tak taki właśnie jest Heliar Voigtlandera o świetle f/3,5 z mocowaniem Leica M.

To obiektyw, tak ekscentryczny w swoim wyglądzie (jak na obecne trendy w fotografii), że podchodziłem do jego testu kilkakrotnie, ale zawsze działo się coś, co powodowało, że odstawiałem go w kolejce na plan dalszy. Bez żalu. Ten obiektyw pasowałby do kamer z końca pierwszej połowy XX wieku (max), ale dzisiaj. Na co go założyć? Po co? Przecież zakup obiektywu, z którym wyglądać będziemy śmiesznie, chyba nie ma sensu. Śmiesznie? Nie! Ekscentrycznie. 

Dlaczego pasuje do niego słowo – koncentryczny? Otóż skupia on w sobie genialny układ optyczny wielosoczewkowego Trypletu. Każdy kto interesował się optyką, wie co nieco o powstawaniu kolejno takich układów optycznych jak Gauss, Tryplet Cooka, Planar, Tessar i Heliar właśnie. Powstawały one po to, aby likwidować wady układów optycznych. Tryplet był właśnie trójsoczewkowym obiektywem, w którym konstruktor pracujący w firmie Cook of York – Denis Taylor, rozprawił się z astygmatyzmem i aberracją chromatyczną. Stało się tak za sprawą użycia zróżnicowanego szkła optycznego. Dwie, skrajne soczewki wykonane z kronu zamykają soczewkę rozpraszającą z flintu. To wiemy wszyscy.

No cóż żartowałem. mało kto z nas wie, że kron to szkło optyczne o dużej zawartości potasu (K2O), które charakteryzuje się dużą przejrzystością, niskim współczynnikiem załamania światła i niską dyspersją. Flint to szkło optyczne o wysokim współczynniku rozpraszania. Połączone ze sobą stosowane są w apochromatycznych układach, charakteryzujących się dużym stopniem kontroli aberracji. 

Mało kto z nas wie, że takie układy soczewek stosowane były już w pierwszych aparatach fotograficznych w postaci obiektywów dwusoczewkowych (Chevalier). Potem nadeszła era konstrukcji usprawniających. Tryplet, potem Tessar, znacznie skomplikowały sposób korekcji fal świetlnych, dając coraz doskonalsze obrazy. W 1900 roku Hans Harting w zakładach Voigtlandera stworzył jeden z pierwszych achromatów wielosoczewkowych. Stopień korekcji był tak doskonały, że konstrukcja była naśladowana przez wiele innych firm. Ektar Kodaka, Hektor Leitza, Sonnar Zeissa, Xenar – Schneider-Kreuznach, Primoplan i wiele innych. 

W 2001 roku – firma Voigtlander, chcąc uświetnić 101 rocznicą wyprodukowania Heliara, wypuściła na rynek wersję składaną. Ostatnio – kilka lat temu, świat ujrzał inną wersję Heliara. Także składaną, którą udało mi się przetestować. Zbudowaną z mocowaniem M, ale do użycia tylko z adapterem Voigtlander Close Focus Adapter i systemem Sony. Test znajdziecie tutaj. 

Tym razem mamy do czynienia z wersją najnowszą. Sztywną. Ewidentnie mającą cechy repliki – tak bardzo cofająca nas do pierwszej połowy XX wieku, a jednocześnie niczego nie naśladującą. To obiektyw historycznie ważny! Zbudowany przez Cosinę, która ma w swych magazynach 200 gatunków szkła optycznego i dostęp do najbardziej zaawansowanych technologii, w tym powłok przeciwodblaskowych o najwyższej mierzalnej skuteczności…

To daje do myślenia. Prawda?

Mnie do myślenia, dał wygrawerowany na korpusie obiektywu schemat optyczny. Jeśli ktoś uważa za stosowne, takie epatowanie budową optyczną, to musi to coś znaczyć. Nie wiedziałem co to oznacza w tym przypadku. Okazało się, że bardzo wiele.

Nim jednak przejdę do opisu, muszę wspomnieć, że o tym wszystkim starałem się nie myśleć, gdy wyjąłem obiektyw z pudełka i ruszyłem z nim w teren, aby wykonać kilka fotografii. Fotografie mnie zadziwiły. Obiektyw nie zapowiada nowoczesnych „osiągów”. Jednak brak aberracji chromatycznej w ewidentnych przypadkach, gdzie musiała ona wystąpić już mnie zastanowił. Potem przyszły dalsze wnioski. Kliniczna czystość, ostrość, analogowy, trójwymiarowy look. Obraz skorygowany doskonale, a jednocześnie mający charakter – bardzo mnie zainteresował. 

To Voigtlander, a więc nie znajdziemy tu niedoskonałości, złego spasowania, luzów. Mechanika na najwyższym poziomie. Projekt osadzony tak głęboko w przeszłości, że inżynierowie specjalnie musieli zapomnieć o wszelkich nowinkach, które przez dziesięciolecia ułatwiały naszą pracę, a których wcześniej nie znano. Zwężający się korpus utrudnia intuicyjne chwytanie pierścienia ostrości i przysłony. Idąc dalej, pierścień przysłony nie „zaskakuje” czy też „klika” co 1/3 przysłony. Podobnie jak w obiektywach filmowych, on nie „klika” wcale. To nie jest jednak największy problem. Tubus obiektywu podczas ostrzenia nieco się wydłuża. Pomyślicie, że to nie problem, większość obiektywów tak się zachowuje. Tyle, że ten Heliar, do tego – cały się obraca. Łapiecie? Obraca się, wraz z nim, także pierścień przysłon, więc nie wiemy jaka wartość jest ustawiona. Ustawiamy przysłonę, a potem bawimy się ostrością, którą ustawiamy z aksamitną gładkością. To tyle niedogodności, a właściwie ekstrawagancji. 

Wygląd tego obiektywu, dedykowanej osłony przeciwsłonecznej, czy przedniej zaślepki stoją na najwyższym poziomie. Właściwie, pierścienie ostrości czy przysłony to wręcz jubilerska robota. Są ostre i ich dotknięcie przywołuje, we mnie czasy, gdy napinałem migawkę Prontor w starodawnej średnioformatowej, miechowej Agfie. 

Obiektyw leży ładnie na korpusie Sony A, ale jeszcze lepiej na korpusach Leica, zwłaszcza tych chromowanych. Leży ładnie, ale nieco ekscentrycznie wyglada. Każdy…. Nie, źle to ująłem. KAŻDY! Kto na nas spogląda, ze zdziwieniem zawiesza wzrok na naszym obiektywie. Jeśli więc chcemy być uważani za pozytywnego hipstera, ekscentryka, wysublimowanego fotografa lub wręcz Artystę fotografa – to obiektyw, który Wam ułatwi takie właśnie postrzeganie w otoczeniu. 

Używanie tego obiektywu to przeciwieństwo używania Sony RX1, który swym niepozornym rozmiarem, w ogóle nie zwraca na siebie uwagi. Używając musicie być przygotowani na nowe znajomości, długie pogawędki o fotografii i jej historii. Ilośc znajomych w mediach społecznościowych z pewnością wzrośnie. Szacunek innych fotografów i osób z branży także sobie zapewnicie. Używanie takiego narzędzia musi wynikać z ważnych pobudek. Z jakich? 

O dziwo – pierwszym z powodów do używania tego szkła – jest jego idealne odwzorowywanie rzeczywistości. Stopień korekcji znaczny, powoduje, ze nie znajdujemy wad w obrazie. W sytuacji, w której każdy obiektyw generuje filoletowe otoczki aberracji chromatycznej, ten Heliar daje zwykły obraz. Bez tego efektu. Flint, kron – o tym już pisałem… Ostrość na wysokim poziomie, to także nie wszystko. Delikatne rozmycia – jak najbardziej w porządku. Dochodzimy do sedna.

Analiza obrazu z Heliara jest bardzo trudna. Jeśli gdzieś mamy do czynienia z niuansami, to właśnie w tym przypadku. Ogladajac obrazy nie widzimy z pozoru niczego klasycznego. To nie obiektyw typu Classic. Takie konstrukcje celowo Voigtlander obarcza pozostawionymi, szczątkowymi aberracjami. Dają dziwnie nie skorygowane, ale pełne magii obrazy. Tutaj tego nie znajdziemy. Imitacja konstrukcji optycznej, która swego czasu, tak znacząco poprawiła obrazowanie – musi prowadzić do wysokiej jakości reprodukowanej rzeczywistości. Obrazy są bardzo konsekwentnie…. dobre? Doskonałe, jednak na co innego zwróciłem uwagę. Rejestrowany przez matrycę obraz ma tę delikatną nutkę analogowego obrazowania. Cecha ta wydaje się być podstawową zaletą Heliara, który może stać się Waszą drugą lub trzecią pięćdziesiątką. Nie zajmie dużo miejsca w torbie. Da Wam jednak pewną rezerwę. Możliwość innego, skorygowanego pokazania rzeczywistości z wyraźną tendencją zmierzającą ku wizualizacji znanej z fotografii srebrowej z jednoczesną tendencją do gęstości i płynności w obrazowaniu tła. 

To element, który zostawiłem na koniec. 10 lisków przysłony, dba o to, aby rozmycia wyglądały efektownie. Przejścia tonalne są wzorowe. Nieostrości stają się drugim po ostrościach, ważnym elementem fotografii wykonanych tym historycznym obiektywem. 

Mieć Heliara to tak jak mieć Petzvala. Tyle, że to dwa skrajne, oddzielone dziesięcioleciami doświadczeń, fotograficzne projekty. Petzval zmienia wszystko, Heliar stara się nie zmieniać niczego. Stara się – ponieważ po nim nastąpiły setki dalszych obliczeń, które stopień korekcji wyniosły ponad oczekiwania, aż do uzyskania bezdusznej rejestracji rzeczywistości, która nie przypomina już fotografii, a jedynie staje się lustrem rzeczywistości. Tu element obecności techniki jest widoczny. Delikatnie, przypomina o sobie, gdy analizujemy obraz. Pamiętajcie, że to szkło ma „jasność” – f/3,5, więc aksamitnego, totalnego rozmycia nie doświadczycie. Uzyskacie piekne rozmycie w analogowym stylu, zawsze jednak pozwalające na domyślenie się co jest w tle i tym samym dopowiadające historię do naszego obrazu.

Heliar ma długość 42,2 mm i średnicę 52 mm. Waga całej konstrukcji to 187 gram. Budowa optyczna to 5 soczewek w 3 grupach. Mocowanie Leica-M. Maleństwo. Bardzo ładne maleństwo – dodam od razu – dla świadomych twórców, poszukujących odmiany w obrazowaniu.

Poniżej kilka przykładów fotografii z Heliara, zapiętego na korpus Sony A7R. Wkrótce w oddzielnym artykule – zademonstruję Wam fotografie z Heliara pochodzące z prawdziwej sesji. Smacznego!

 

 


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *